czwartek, 30 czerwca 2016

remontu czas nadszedł

Zaczęło się w poniedziałek wizytą z panem Fachowcem w Castoramie celem zakupienia farb, gruntów, profili, regipsów, wkrętów i chustwiczego oraz umywalki z szafką w IKEA.
Klucze odebrałam, protokół przejęcia lokalu z oświadczeniem, że wszystko jest ok i do niczego nie mam zastrzeżeń podpisałam. Generalnie ich nie mam, chociaż kilka rzeczy było do poprawki, ale że ja już w bojach remontowo-fachowcowych zaprawiona jestem, to wiem, że piękny uśmiech, zimne  piwo oraz szeleszczący papierek potrafią zdziałać cuda, więc wyłowiłam z tłumu jednego pana Fachowca Tubylca z Budowy ( w skrócie FTzB)  i ten raz raz zorganizował  mi  przedłużacze, pokazał usterki, których ja nie zauważyłam i zorganizował pomoc. W rezultacie poprawiono mi hydraulikę, przeniesiono to co było nieprzenoszalne, rury odpływowe zmieniły swoje położenie, gniazda elektryczne, że tak powiem, swoją wysokość, kaloryfer poszedł w górę, Geberit przeszedł na drugą ścianę, a miejsce na prysznic znikło, bo go nie chcę, ponieważ w tym miejscu będzie stać szafka.
Mój pan Fachowiec to cudmniut facet- inteligentny, kulturalny, pogodny, zna się na robocie i dba o moje finanse. Nie mogłam lepiej trafić! Lubią go też wszyscy FTzB i chętnie mu pomagają. Z tego co wiem od tychże FTzB, to mam szczęście, ponieważ moje mieszkanie jest najlepiej wykończone, a wszystkie zmiany są tu możliwe, co w innych mieszkaniach już nie jest takie proste, lub w ogóle niewykonalne. Co prawda jest tu  pewna rura, gazowa rura, która jest tak położona  ( u innych też), że przypomina mi to scenki z "Alternatywy 4", ale coś wymyślę, bo podwieszać sufitów nie chcę. W sumie nawet się nie wkurzyłam, gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, a wręcz przeciwnie- zaczęłam się śmiać. Kupując mieszkanie od dewelopera brałam poprawkę na różne tego typu niespodzianki, więc oceniam, że w sumie nie jest źle, a nawet jest bardzo dobrze. Od wtorku cały czas jestem na telefonie z moim Fachowcem, wieczorem zdaje mi relację i troszkę zawsze  się pośmiejemy. Jadę tam znów w niedzielę, bo muszę osobiście kilka spraw dopilnować...


Drugi do kolekcji  kafelek z wrocławskiego Jarmarku


Najstarsza poleciała wczoraj do Portugalii ze swoim chłopcem ( trenerem piłki nożnej młodzików ) i  siedzą właśnie w nadmorskiej  knajpce wystrojeni w biało-czerwone koszulki kibicując Polakom. Są tam sami, innych kibiców póki co nie zauważyli, ale z tego co wiem, to część Portugalczyków patrzyło na nią krzywo, sądząc, że Portugalka  zdradziła swoją drużynę, bo córuś wygląda jak tubylczyni ;)  Nie wiem, jak zakończy się mecz, ale póki co jest 1-1 a ja mam co chwilę zawał.


sonic

czwartek, 23 czerwca 2016

Tylko we ...

Pamiętam z dzieciństwa jak dziadkowie i rodzina siostry mojej babci podczas rodzinnych imprezek śpiewali lwowskie piosenki. Nostalgia i tęsknota za ich ukochanym miastem, z którego zostali wysiedleni,  towarzyszyła im praktycznie do śmierci. Szczerze nienawidzili "ruskich kacapów", wyśmiewali ich prostactwo, brzydzili się i nie mogli wybaczyć zbrodni i gwałtów dokonywanych przez nich na Polakach  po zajęciu najpiękniejszego ich zdaniem miasta w Polsce. Wiele nie brakowało, a cała rodzina  (pradziadkowie, ich dwie córki i syn  z rodzinami) zostałaby przez nich wymordowana, dwa razy uniknęli śmierci  tylko dzięki sprytowi i opanowaniu mojego  dziadka.
Skończyło się tylko na okradzeniu i pobiciu.
Piosenka, którą pamiętam  z tych  zakrapianych bibek najlepiej,  w sumie dzięki też i częstemu nadawaniu w TV  filmu  "Włóczęgi", to  oczywiście "Tylko we Lwowie".

Lubię, ale rozumiem, że może się nie podobać ;)

Dzisiaj i ja mogłabym ją śpiewać, ale po swojemu, zamieniając nazwę miasta-  z Lwów na Wrocław.
Mimo, że nie mieszkałam w nim przez 13 lat, a może właśnie dlatego, jest ono tak drogie mojemu sercu i tak bardzo się cieszę, że wracam ze swojej banicji.

Wrocław to miasto wyjątkowe, atrakcyjne i gościnne dla turystów, otwarte na cudzoziemców, a w każdym razie zawsze takie było, bo w tym mieście tak naprawdę każdy był skądś  i dopiero teraz wrocławianie mają poczucie swojej lokalnej przynależności.

A że lubimy ludzi, że czujemy się Europejczykami, że szukamy porozumienia, współpracy i wzajemnych dobrych relacji z naszymi sąsiadami  można zobaczyć "naocznie" 




Gdy weszłyśmy, nie za bardzo wiedziałam, o co chodzi.
Widzę na ekranie ludzi, jedni wchodzą, inni wychodzą, część siedzi, jeszcze inni podchodzą do samego ekranu i uśmiechają się do nas, zaczynają machać łapkami i nagle na ekranie widzę rysunek- serducho !



W dolnym ekranie widziałyśmy same siebie ( na zdjęciu to nie my ;P )
Zorientowałam się po chwili, że w tym samym czasie w identycznej kopule znajdują się berlińczycy i przez taki światłowodowy peryskop możemy się porozumiewać. Oni słyszeli nas, a my ich.
Wrażenie było piorunujące, odległość przestała istnieć, a my byliśmy tuż obok siebie- razem.
A ja co? 
A ja łzy w oczach.  Ot, taka żydowska płaczka ze mnie, 
jak to mówiła moja lwowska babcia ;)

Pomachałyśmy jeszcze troszkę, pouśmiechałyśmy się i na koniec 
Najmłodsza pozdrowiła naszych sąsiadów.


Więc:
Niech inni se jadą, gdzie mogą, gdzie chcą,
Do Wiednia, Paryża, Londynu,
A ja się z Wrocławia nie ruszym za próg!
Za skarby, ta skarz mnie Bóg!

Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu?
Tylko we...
Gdzie śpiewem cię tulą i budzą ze snu?
Tylko we ...!

I bogacz i dziad to są za "pan brat"
I każdy ma uśmiech na twarzy!
A panny to ma, słodziutkie, ten gród,
Jak sok, czekolada i miód!

Więc gdybym się kiedyś urodzić miał znów
Tylko we ....!
I szkoda gadania bo co chcesz, to mów
Ni ma jak ....!

Możliwe, że dużo ładniejszych jest miast,
Lecz Wrocław to jest jeden na świecie!
I z niego wyjechać, ta gdzież ja bym mógł!
Ta mamciu, ta skarz mnie Bóg! ...

( troszkę wymazałam i wykropkowałam , bo Ani Bezowej przykrości sprawiać nie chcę ;)

sonic 
                                                                       

środa, 22 czerwca 2016

Podróży sentymentalnej część druga


Za każdym razem gdy jestem we Wro to chciał, nie chciał, przywoływane są różne wspomnienia. 
Nic dziwnego, bo przecież to tam spędziłam większość swojego życia,
ale to tym razem jakoś tak na sentymenty mnie wzięło.
 Nim dotarłyśmy do Parku Śródmiejskiego ( tę nową nazwę uświadomiła mi Marija Wrocławska ) przechodziłyśmy ul. Świdnicką obok mojej ukochanej księgarni. To cud, że w dobie komercjalizmu nie wykurzono jej z doskonałej lokalizacji wysokim czynszem, jak to miało miejsce z inną księgarnią na północnej  ścianie Rynku, w której też czasem kupowałam książki,  w tym zawsze podręczniki szkolne na talony otrzymywane za dobre wyniki w nauce. 
W takie coś jak talony to chyba najbardziej wyluzowani gimnazjaliści dzisiaj by nie uwierzyli ;) 
W środku księgarni czas jakby stanął, cały układ sali i antresoli wygląda tak samo, tylko kasa jest bliżej drzwi, no i kiedyś było inne oświetlenie. To tutaj właśnie kupowałam małe, kilkustronicowe książeczki, gdy uczyłam się czytać, to w niej troszkę już później kupiłam "Dzieci z Bullerbyn", które mam do dzisiaj zczytane, zniszczone, bo czytałam je ze 40 razy, a następnie wielokrotnie wszystkim mym dzieciom. Potem były kolejne tomy "Muminków",  "Dr. Dolittle", "cała trylogia "Jaskółek i Amazonek", "Pippi" i wszystkie części "Ani z Zielonego Wzgórza" i dziesiątki, dziesiątki innych książek. Wyprawa do tej księgarni to zawsze było  dla mnie wielkie święto, ale najpierw ciułałam każdy grosik, każdą złotówkę i odkładałam do skarbonki, a gdy już była pełna i ciężka od  brzęczących monet, to następowało dokładne liczenie drobniaków, a Tato wymieniał mi je na "grubsze" i szedł ze mną na zakupy. Czasem coś też dołożył, by sumka była okrągła.  W księgarni następowało dokładne oglądanie okładek nowych tytułów, wyrywkowe czytanie fragmentów, podpytywanie księgarzy oraz sprawdzanie ceny, tak aby za moje oszczędności kupić ich jak najwięcej.  Uwielbiałam zapach tych książek i zostało mi to do dziś.
Dopóki chodziłam na zakupy z Tatą, to on te książki później taszczył do domu, a ja dumna szłam obok, nie mogąc się doczekać momentu, gdy zasiadę w swoim pokoju i oddam się temu co uwielbiałam najbardziej na świecie.
Nie mogłam więc i tym razem wyjść z pustymi rękami i żeby tradycji stało się
zadość podarowałam sobie "Blog niecodzienny" Marii Czubaszek.
Co ciekawe, na ladzie, tuż przy kasie, leżało wyeksponowane nowe, dwutomowe wydanie "Muminków" zawierające wszystkie ich części i aż mnie korciło, by je kupić, ale nie miałam dla kogo- dzieci już czytały.
Może kiedyś dla wnuków.. :) Jeśli tak, to na pewno tylko tam.
Ciekawa jestem, czy i wy zbierałyście pieniądze w skarbonkach i na co je wydawałyście.
A czy pamiętacie książeczki "SKO"? Mnie tego oszczędzania uczyła mama i mimo, że na początku żyliśmy dość skromnie, to małe sumki, dosłownie parę złotych, mama wysupływała, a ja sumiennie  wpłacałam. Niestety ta nauka poszła w moim przypadku w las ;)

Jutro pokażę coś, co mnie tylko kolejny raz utwierdziło, że Vroclove is the best !
sonic




poniedziałek, 20 czerwca 2016

Park wspomnień



Wróciłam z Wroclove z tarczą.
Fachowiec wydaje się sensowny i sumienny, cenowo też się dogadaliśmy. Umowa na wykonanie prac została podpisana.  Poza tym pobyt w moim mieście był bardzo udany i zupełnie  nieoczekiwanie odbyłam podróż sentymentalną, a to za sprawą poszukiwania pewnego sklepu, w którym Najmłodsza chciała sobie kupić deskorolkę fiszkę. Sklep miał się znajdować przy ulicy Teatralnej, czyli przy Parku Hanki Sawickiej ( obecna nazwa Park Staromiejski) . Ulicą równoległą do Teatralnej jest ul. Mennicza, przy której mieści się moja szkoła podstawowa i basen do którego wejść można z obu tych ulic. Co prawda sklepu nie znalazłyśmy, ale zwabione różanym zapachem zaszłyśmy do parku. Jakże wypiękniał przez tych kilkadziesiąt lat! Został ogrodzony eleganckim płotem, umieszczono w nim dwie urocze fontanny i wolierę z niezwykłymi gołębiami.  Wśród zadbanej zieleni  dominują krzaki pachnących róż, których zapach , jak już pisałam, roznosi się daleko poza obręb parku.
Oczywiście znajdują się tu też olbrzymie platany, które tak naprawdę okalają wraz z fosą niemal całe Stare Miasto. No i  są ławeczki. Nie te, na których dawno, dawno temu siedzieliśmy po zajęciach lekcyjnych, nie te, na których siedzieliśmy spędzając czas  na wagarach, nie te,  na których siedzieliśmy podczas ferii czy wakacji i nie te , na których siedziałam z moją pierwszą wielką miłością zakochana po uszy, wierząc, że to Ten, jedyny i na zawsze;) Tamtych drewnianych, stareńkich ławek już nie ma, ale patrząc na te nowe bardzo się wzruszyłam. 
Przypomniałam sobie tę młodziutką dziewczynkę, która ze zmarzniętymi dłońmi w Jego dłoniach była najszczęśliwsza na świecie ;)
 Chodziłam po parku, chodziłam, pogoda była piękna i niespieszno mi było z niego wychodzić.

Krasnale są we Wrocławiu wszędzie, tutaj mają nawet swoją fontannę
To Krasnale Wodne. Jest ich tu kilka i każdy ma oryginalne imię- Puszczający Stateczki, Karmiący Ptaki, Ogrodnik, Aktor, Parasolnik, Wierzbownik i Zbierający Wodę.




















Chłopiec z łabędziem- odtworzona przedwojenna fontana

 Wrocławski Teatr Lalek- często w nim bywałam z rodzicami, później w ramach zajęć szkolnych
Teatr na kółkach.Czyż nie uroczy ?

cd z wycieczki nastąpi 
sonic

*******
Dzięki Mariji poszukałam troszkę  w necie i znalazłam piękne archiwalne zdjęcia parku od 1750 roku, aż po dzień dzisiejszy oraz ten artykuł 

czwartek, 16 czerwca 2016

życzenia z serca = moc :)



Kochani, pięknie dziękuję za wczorajszy dzień i za moc pięknych życzeń z serca płynących:*
  A, że to były bardzo szczere życzenia, przekonałam się już wczoraj, gdy dostałam TEN właściwy telefon z Tą  oczekiwaną wiadomością, z  Tą propozycją, której dotychczasowy brak spędzał mi sen z oczu i wyskakiwał mnie z łóżka skoro świt. Gdy go dostałam, pomyślałam, że to byłby piękny prezent urodzinowy, gdyby Ta  otrzymana propozycja  zamieniła się fakt. Przełożyłam spotkanie na dziś, bo wczoraj trzeba było spokojnie świętować z Moimi i z Wami, ale dzisiaj już jestem po rozmowie i tadam! chyba mój problem już problem przestał być :) Piszę tak enigmatycznie, bo inaczej nie chcę,  z wielu względów i nie ma to nic wspólnego z Wami, moje kochane ! 
Zresztą, za jakiś czas o tym napiszę.
Jedno wiem, że dobre słowo i pozytywna energia puszczone w przestrzeń i skierowane w konkretną stronę mają moc i za tę otrzymaną moc jeszcze raz PIĘKNIE I SERDECZNIE DZIĘKUJĘ ♥
  Jutro jadę do Vroclove, mojego ukochanego miasta, rozmawiać z Fachowcami ;)


Te róże otrzymane wczoraj 
od Elżbiety
i od Czeko

pięknie pachną mi nawet przez monitor :) 

Dziękuję
sonic



  

środa, 15 czerwca 2016

coraz bliżej...



Chyba się dzieje;) 
W piątek jadę do Vroclove spotkać się z dwoma Fachowcami. Wreszcie znalazłam sensownych! Sensownych, co do ceny za łazienkę, oczywiście. To, co po drodze przerobiłam, przyprawiało mnie o palpitacje serca. Stosunek  ceny kafli do kosztów ich położenia miała się jak pierogi z Biedry do moich ;) W przyszły wtorek oficjalnie odbieram klucze! 
Kafle kupione, armatura z grubsza też, wannę zabieram z stąd. Dlaczego?
Bo jest najpiękniejsza i najwygodniejsza na świecie, co nie, Aga? ;) 
No i tak w sumie, jakieś kolejne podsumowanie mus zrobić- ja kontra życie. Na plus?
 Chyba tak, chociaż to trzeba mieć dość wybujałą wyobraźnię, by taki bilans wyliczyć ;)

Do miłego!
sonic

PS
No myślałam, że się uda ukryć te moje urodziny, ale się nie udało ;)
Czeko, Hana i Tempo już pod poprzednim postem  zrobiły mi imprezkę!
Tak, mam dzisiaj swoje święto i wszystkim pięknie dziękuję za życzenia ♥

poniedziałek, 13 czerwca 2016

blog z kapustą, czyli galimatias


Od rana wszędzie słyszę i czytam o kapustce, odmienianej przez wszystkie przypadki i słusznie, bo nasz młody zdolny piłkarz-Bartek  Kapustka na to zasługuje. Powiem nieskromnie, że wiedziałam, że tak będzie, bo Najstarsza była jakoś zimową porą we Wro na meczu sparingowym, gdzie grali Polacy i nie pamiętam kto tam jeszcze i ku jej ówczesnemu rozczarowaniu żadnej z naszych polskich gwiazd  footballu nie było, za to byli wszyscy rezerwowi, w tym nasz wczorajszy bohater- Kapustka! Córka była nim zachwycona i przepowiadała mi z dużym przejęciem, to co się wczoraj wydarzyło,a mianowicie, że mamy super fajnego, zdolnego kopacza, który jeśli się tylko dostanie do reprezentacji, to zabłyśnie swoim talentem. No i zabłysnął, na całą Europę!

W piątek byłam na ślubie koleżanki Najstarszej  i co prawda bukietu jak Hana nie zrobiłam, ale wiązankę to i owszem. Pojechałam na plac i zakupiłam 20 pięknie pachnących piwonii, które kilkukrotnie obwiązałam  sznurkiem pakowym, a potem przewiązałam króciutkim zielonym kawałkiem szyfonu i byłam dumna ze swojego dzieła! Bukiet był imponujący.



 To moje najulubieńsze kwiaty lata. Mam do nich sentyment, odkąd jako pacholę płatki kwiatów z koszyczka sypałam na Boże Ciało. Cóż to był za zapach i ile płatków z jednego kwiatu. Po te płatki zawsze szłam na Plac Solny i tam zaprzyjaźnione kwiaciarki dawały mi je za free.

Sobotę zaś przeznaczyłam na wizytę u Eli. Upiekłam ciasto z truskawkami ( które mi zbytnio nie wyszło)  i pojechałam z Najmłodszą w odwiedziny na Elkowy ogródek.


Ela ma tam raj! Tę sporą działkę zamieszkuje całe mnóstwo roślin, kwiatów, warzyw i ziół, a gospodyni z dużą miłością i rozległą wiedzą ogrodniczą każde z nich przedstawiła mi oddzielnie ! Mnie osobiście zachwyciły zioła i czosnek niedźwiedzi i piołun ( zjadłam troszkę i języka mi nie wypalił !) i róże. Dużo róż, samych krzaków dzikiej róży jest 500!  Oraz dzięcioł :)



Basen też jest :) 





 To zdjęcie absolutnie nie oddaje piękna tej róży i jej niesamowitego koloru, a właściwie kolorów- od nasady są żółte, potem przechodzą w pomarańcz, czerwień, róż i ciemny amarant. Jest przepiękna, istna królowa!!!


 W ogóle było pięknie, ciepło, ptaki śpiewały, Eli mąż( bardzo interesujący człowiek ) opowiadał ciekawostki, ech ... było super, ino jak zwykle zbyt krótko. Ela ugościła nas wspaniale! 
Dziękuję, kochana ♥

 Jak to mówi Gosianka - pojedliś, popiliś, pogadaliś i musieliś znikać. 

A i jeszcze jedno.
Ela opowiadała mi o znajomej  działkowiczce, która ma tuż obok piękny ogródek i że mi go pokaże, jak znajoma przyjdzie. I co? Znajoma przyszła, ale okazało się, że to też moja znajoma!
 Dawno się z Magdą nie widziałam i dzięki tej wizycie u Eli, jesteśmy teraz umówione na babski wieczór w najbliższą sobotę z jeszcze jedną naszą koleżanką. I dobrze, bo po moim wyjeździe do Wro małe szanse już na takie całonocne bibki ;)

No to na koniec jeszcze dowcip dnia:
-Po ile kapustka?
- Aaa,  po jakieś 40 milinów euro ;)

sonic


czwartek, 9 czerwca 2016

raz słońce, raz deszcz...




U mnie jak w pogodzie- raz słońce, raz deszcz. W sumie powinien być urodzaj przy takiej aurze, ale w życiu niekoniecznie to się sprawdza. W Uć po pięknym dniu wieczorem zaczęło padać.
 To dobrze, deszcz oczyści trochę powietrze, zmyje kurz z chodników, podleje trawniki, 
napoi drzewa i krzewy owocowe, kwiaty będą się pysznić soczystością kwiecia. 
Jednak w  moim życiu ta huśtawka mnie męczy.
Wczoraj dostałam kiepską wiadomość, co mnie wytrąciło z równowagi, a dzisiaj dowiedziałam się, 
że pan Fachowiec chce za łazienkę 7 tyś zł, czyli wychodzi, że za położenie 14 m kafli na ścianie
 (będą tylko do wysokości 1,40 m ) i 7 m na podłodze oraz za zabudowę Geberitu bierze 300 zł za metr. No normalnie mowę mi odjęło. Dodam, że nie ma żadnych półek, nie chcę gładzi i tynków ozdobnych, bo resztę (malowanie) zrobię sama z pomocą moich chłopców. Jutro dzwonię do innego, też z polecenia, ponoć dobrego i niedrogiego wykonawcy. Zobaczymy. Macie jakieś rozeznanie, ile kosztuje położenie kafli ? Poza tym nie mogę się doczekać wyjazdu do Wro celem odebrania kluczy i sprawdzenia postępu prac wykończeniowych wokół osiedla. 
Jeśli będzie tak jak na wizualizacji, to będzie cudnie.

Coś mi nastrój siada, chociaż robię wszystko, by złe myśli odganiać.
Pociesza mnie to, że w piątek idę na ślub przyjaciółki Najstarszej, a w sobotę mamy z Najmłodszą bardzo przyjemne spotkanko z pewną moją ulubioną blogerką :) Byle do weekendu.
sonic

i tak na poprawę humoru, albo wręcz przeciwnie

Gdzie my, kurwa, żyjemy ???

wtorek, 7 czerwca 2016

Historia z podwójnym dnem



Wybrałam się wczoraj z córkami na zakupy. Najpierw był sklep z tkaninami obiciowymi, tapetami i dodatkami do mieszkań. Poszłyśmy tylko po tkaninę tapicerską, a wyszłyśmy z pomysłami na ozdobienie ścian kapitalnymi tapetami oraz zamówiłam piękne industrialne lampy do kuchni. Tkaniny nie kupimy, bo ta która nam się bardzo podobała, jest strasznie droga i w sumie lepiej kupić nową kanapę, bo wyjdzie na jedno.
Potem byłyśmy w Manu i tu, jak to w CH, obleciałyśmy kilka sklepów, wymieniać nie będę, ale było ich sporo i kiedy padnięte wracałyśmy do samochodu zorientowałam się, że nie mam kluczyków. Przeszukałam torbę, przeszukała ją Najstarsza i chciał, nie chciał musiałyśmy się wrócić do odwiedzanych sklepów, a że było ich, jak wiecie, wiele, to trwało to długo. Nikt nigdzie kluczy nie znalazł, w punkcie informacyjnym też ich nikt dla nas nie pozostawił, ochrona sklepu też nic nie wiedziała. Najlepsze jest, że po przyjściu do Manufaktury, gdzie weszłyśmy od strony Leroy Marlin, zgłosiłyśmy ochronie sklepu, że na parkingu stoi wypasiony opel z otwartą szybą, a wewnątrz znajduje się kurtka, która aż prosi się złodziei, by ją ukraść i ochrona przez radiowęzeł zaczęła szukać roztargnionego klienta i gdy ci sami ochroniarze potem usłyszeli, że teraz to ja szukam swoich kluczy, byli nieco zdziwieni. W sumie, było to jedyne miejsce, gdzie zatrzymałam się na dłużej i tylko tu te klucze mogły zostać. Z drugiej strony byłam pewna, że schowałam je do torby, a gdybym jednak je upuściła, to powinien być niezły huk, bo jest ich cały pęk.
Zmartwione  wezwałyśmy taxi, córki pojechały do domu po zapasową parę, a ja w bluzce na ramiączkach pilnowałam swojego grata, oczekując aż niecny znalazca przyjdzie na parking i pilotem zacznie dopasowywać klucze do samochodu. Jedyne szczęście, że w torbie całkiem przypadkiem miałam klucze od mieszkania Najmłodszej, bo w przeciwnym razie musiałabym wzywać ślusarza do wyważania zamków o godzinie 22 w nocy.
No więc czekam na tym parkingu i marznę, aż zjawia się Najstarsza z kluczami, tyle, że to nie te klucze wzięła. Były bardzo podobne,  marka ta sama, ale od auta, którego już nie mamy. Dobrze, ze taksówkarz nie zdążył odjechać i Najstarsza znów pojechała do domu, a ja dalej marzłam przy aucie.
W końcu zapasowe kluczyki do mnie dotarły i zziębnięta wylądowałam w domu, cały czas zachodząc w głowę, jak to się stało, że zgubiłam ten cholerny pęk.. Zaczęłyśmy narzekać, ze my takie dobre, wykazałyśmy się postawą obywatelską, chciałyśmy innym pomóc, a same padłyśmy ofiarą jakiegoś złodzieja, który na pewno już tych kluczy nie odda ze złości, że auta na parkingu nie ma. Mimo wszystko byłyśmy zadowolone, że chociaż do domu się dostałyśmy.
Torba leżała na stole, a ja żartując złapałam ją za uszy  i ostatni raz nią potelepałam, wywracając do góry nogami i wówczas.... zguba wypadła! Okazało się, że tam była taka usztywniająca dno wkładka, pod która te  kluczyki się schowały.
Tym  sposobem zafundowałam sobie i dziewczynkom 2 godziny wątpliwej rozrywki.
Szkoda tylko, że nikt nie sfilmowałam naszych min, bo każda z nas co najmniej 3 razy tę torbę sprawdzała.
A ileż było szczęścia z tego, że znalazłam coś, czego nie zgubiłam ;)
Na marginesie dodam, że tę letnią torebkę noszę od dwóch dni i zupełnie zapomniałam o jej podwójnym dnie.
sonic

sobota, 4 czerwca 2016

4 czerwca Piknik Wolności

                                  Kuba Sienkiewicz dosłownie zagrał na nosie cenzurze pisowskiej :)
  Dodał dodatkową zwrotkę


Już tylko Kiler
Polska w ruinie
Siedzę na minie
Kiedy to minie?
Same zakręty
Kiler wyklęty
Kiler skazany
Na dobre zmiany
Czy to dla sportu
Lepszego sportu
w tej kategorii
nowej historii
jak naród Polan
powstaje z kolan
i łuk triumfalny 

Nie dało się już tego wyciszyć, wyciąć, usłyszało całe Opole i cała Polska :)

Swoją drogą, przy ostatnim wersie "i łuk triumfalny" ryknęłam śmiechem, skojarzyło mi się to z dowcipem "I wtedy wchodzę ja, cały na biało", który ostatnio jest utożsamiany z Kaczorem i tym co wyprawia. 
Brawo, Kuba! To jest prawdziwy majstersztyk.



Oczywiście byłam dzisiaj na Pikniku w Parku Poniatowskiego świętować rocznicę  wolnych wyborów w 1989 r. Organizatorem był KOD i Dziewuchy Dziewuchom. 


to moja sukienka pięknie ozdobiona :)

Pogadałam se z ludźmi, zostałam wycałowana przez p. Grabarczyka, którego ściągnęłam wzrokiem, a on  najwyraźniej nie mógł mi się oprzeć i podszedł jakby mnie znał  całe życie i wziął w ramiona.

 Kurdę, żeby takie marsze częściej się odbywały... ;P

Rozmawiało się z nim bardzo interesująco, ale wnioski wyciągnęłam smutne. 

Niech to jednak zostanie w mojej głowie.

Musimy być aktywni, musimy reagować, przeciwstawiać się, demonstrować. Nie możemy pozwolić na wygumkowanie pisowcom naszej historii, nie możemy pozwolić im wyprowadzić nas z UE.


Pogoda dopisała, Najmłodsza jeździła po parku rowerem, a na koniec spotkałyśmy się oko w oko z wiewiórką. Podeszła do nas na wyciągnięcie ręki, tańczyła koło nas, a w końcu zaczęła rozłupywać orzeszka.

 a wieczorem...
Wysłuchałyśmy ulicznego koncertu dwóch zespołów Kapela Timingeriu oraz RUACH - cudownie grali moją ulubioną żydowską muzykę- a potem udałyśmy się na spektakl "Brama" Leszka Mądzika. Przepiękny obraz i dźwięk, wzruszająca żydowska ( i nie tylko) muzyka mówiąca
 o życiu i przemijaniu. Nawet nie wiedziałam, ze transmisja była online.
 Jesteśmy z Najmłodszą wśród tej publiczności.



ja, kosmitka



Od kilkunastu dni można obserwować na nocnym niebie dwie planety - Marsa i Saturn, a dodatkowo piękną gwiazdę Antares, która świeci mocnym czerwonym kolorem, tak jak i Mars.


Uwielbiam przyglądać się gwiazdom, a świadomość tego, że patrzę na planety, które zna się właściwie tylko z podręczników, napawa mnie dziwnym odczuciem, jakbym leciała jakimś kosmicznym pojazdem i mijała je z daleka. Kosmos wydaje mi się tak bliski i tak bardzo odległy jednocześnie. Pamiętam z dzieciństwa, jak zaczytywałam się w powieści "Proxima" Borunia i Trepki. Miałam tylko tę jedną część trylogii, bardzo stare wydanie, i gdy nadeszła era internetu, obiecywałam sobie, że muszę zdobyć pozostałe dwie części Do dziś tego nie zrobiłam, ale na pewno to zrobię !
 Książka uległa spaleniu podczas pożaru w domu, ja miałam wówczas może z 11 lat, ale do dziś odnoszę wrażenie, że była to fantastycznie fantastyczna historia, bo zrobiła wówczas na mnie piorunujące wrażenie. Jako dziecko zawsze marzyłam, że przylecą po mnie kosmici i w tym celu zostawiałam w  nocy otwarte okno, a rano budziłam się niestety rozczarowana, że mnie nie porwali. Serio!
Dzisiaj więc patrzę na tego Marsa i tak sobie myślę, że kiedyś, kiedyś tam, w odległej przeszłości mała sonic marzyła o tylu rzeczach i tak wiele z nich się nie spełniło, za to wydarzyło się tak wiele innych, że nawet o tym nie śniła. Może to dobrze, że ta sonic o tym wszystkim co ją miało spotkać nie wiedziała, bo by się wystraszyła. Z drugiej strony, gdyby się tak wystraszyła i uciekła gdzieś w siną dal,  nie spotkałoby ją tak wiele dobrych rzeczy. Teraz jestem zbyt mocno związana z Ziemią, wiążą mnie z nią inni mali Ziemianie i chyba Kosmitom dzisiaj już bym podziękowała za podróż w jedną, odległa stronę.

sonic

piątek, 3 czerwca 2016

W oczekiwaniu na .... oraz o seksie atakującym


Najbliższe dwa tygodnie będą mi się niezwykle dłużyć, bo to czas oczekiwania na klucze oraz okres niepokoju, czy deweloper zdąży wszystko dokończyć.
Chciałabym je dostać jak najwcześniej, by  już  zacząć urządzanie łazienki i układanie paneli, co jest podstawowym warunkiem przeprowadzki.
Wczoraj świętowałyśmy Dzień Dziecka w suszarni, moim zdaniem najlepszej w mieście czyli w Gejszy, a potem oczywiście, jakżeby inaczej, w IKEA. Najmłodsza dostała w prezencie wymarzone cotton balls, więc trochę zaoszczędziłam, bo dostała to, co i tak chciała mieć w swoim pokoju ;)
Warto wpadać do IKEA często, ponieważ pojawiają się  tam oferty niereklamowane w sieci i dzięki wczorajszej wizycie już wiem, że drogie drewniane blaty do kuchni są przecenione i tym sposobem mam 500 zł w kieszeni. Ta oferta jest ważna  w IKEA Łódź, we Wro jej nie ma i jeśli się nie pojawi, będę musiała te blaty zakupić tutaj.
Dodatkowo trwa obecnie oferta rabatowa na zakup mebli i umywalek do łazienki, co mi się również przyda.
Złą wiadomością jest natomiast to, że oczekiwana przeze mnie promocja na kuchnie polega niestety tylko na 25%- towym rabacie na sprzęt AGD ( tylko przy zakupie mebli do kuchni ), a ja liczyłam na to, że dotyczyć będzie właśnie samych mebli :/

W wolnym czasie oglądam drugi sezon "Frankie & Grace"- uwielbiam bohaterki tego serialu, troszkę się pośmieję, trochę powzruszam, ot, taka miła odskocznia od codzienności.
Poza tym mniejsze i większe problemy nie odpuszczają. Widać, mnie lubią ;)


I taki film znalazłam w sieci :

to o tym, że seks zakradł się do życia człowieka i do  małżeństwa !


 i najpierw się spłakałam ze śmiechu, a potem załamałam.
Błagam, wysłuchajcie tego, bo dokładnie zrozumiecie w jak czarnej dupie jesteśmy, w jakiej czarnej dupie jest Polska. Ci ludzie karnie idą na głosowanie w wyborach i to oni, a raczej ich przedstawiciele nami teraz rządzą i rządzić będą do usranej śmierci, chyba, że ruszymy tyłki przy następnych wyborach. Oni na pewno na nie pójdą, by władzy nigdy już nie oddać


sonic




środa, 1 czerwca 2016

Naj plus postscriptum


Najcenniejsze, co mam, 
Najlepsze, co mnie spotkało
Najważniejsze w moim życiu 
to właśnie Wy, moje ukochane dzieciaczki !
 sonic

Można by zadać pytanie- po co zamieszczać tutaj na blogu takie wyznanie, skoro mam dzieci na wyciągnięcie ręki, czy na telefon, w przypadku Syneczka ? To się może wydawać szczególnie dziwne tym osobom, które bloga nie piszą. Blog to dla mnie forma pamiętnika, wiele razy wracałam do starych postów, zwłaszcza na starym blogu i odnajduję tam chwile, które już z mojej pamięci niemal uleciały, a dzięki własnie tym wpisom, przypominam je sobie z przyjemnością.
 Kiedyś, gdy już mnie zabraknie, moje dzieci będą mogły przeczytać to, co mama pisała o sobie,
o tym co robiła, czym się zachwycała, a co ją martwiło.
 Odnajdą też i te słowa, które były kierowane do nich, lub  o nich opowiadały. 
Może się zamyślą, może uśmiechną i czule wspomną.